Sprawy pleneru mają się tak, że albo ja coś proponuję, albo Młodzi proponują. Sugeruję sentymentalną podróż, w miejscach gdzie spędzają czas, gdzie odbyły się zaręczyny, gdzie wszystko się zaczęło. Tym razem sprawa wydawała się jasna.
Kiedy zaproponowali wyjazd w dzikie Bieszczady, do domku bez dostępu do wody i prądu, w sumie nie byłam pewna na co się porywam. Ostatecznie nie nocowaliśmy tam, noce są już bardzo zimne.
Jak to ja, zgodziłam się na ten wyjazd. Intuicja podpowiadała mi, że ciekawie może być i zawsze to nowe miejsce do odwiedzenia. Zawsze cenię sobie autentyczność moich Par Młodych. Zauważyłam także, że przyciągam niezwykle pozytywnych ludzi.Po ślubie był dzień przerwy, no więc jeszcze "na gorąco" pojechaliśmy skoro świt, w sumie to świtało dopiero jak byliśmy w samochodzie. Jechaliśmy na dwa auta docelowo, Jeepem, żeby poźniej przejechać nim przez rzekę do domku drewnianego, oraz Volkswagenem Cabrio, którym Troska i Michał jechali do ślubu.
O tym, że plener ślubny nie musi być nudny i odbębniony bez zaangażowania, wiedziałam od kiedy zaczęłam zajmować się fotografią ślubną. Na tych zdjęciach przejawia się styl fotografa, ponadto widać jak Para Młoda ze sobą się czuje, także wtedy gdy ktoś ich obserwuje. W fotografii ważny jest styl fotografa, kadrowanie, patrzenie, widzenie tego co trzeba zobaczyć, wiadomo. I inne takie ważne aspekty, które wpływają na otrzymany efekt końcowy.Ale o tym, jak ważne jest zaangażowanie drugiej strony,(Pary Młodej) w te zdjęcia, w ich powstawanie oraz w ich efekt finalny, przekonałam się później, kiedy uznałam jak bardzo wpływa to na mnie trakcie pracy.
W Bieszczadach, pod Smerekiem tak bardzo dobrze się czułam. Młodzi byli sobą, a to najważniejsze. Mam nadzieję, że zobaczycie to na zdjęciach. Jak zobaczycie coś więcej, dajcie mi o tym znać ;)

Gosia miała na sobie sukienkę od Anny Kary.
Piękny bukiet, wianek Gosi i butonierka Michała to zasługa Reni (Małe Szczęścia).